Thursday, January 19, 2012

Patrick Süskind "Pachnidło" - recenzja


Miałam ochotę na tę książkę już od dawna, tym bardziej, że moja współlokatorka jest w jej posiadaniu, więc miałam ją praktycznie pod ręką. Ale albo czytałam coś innego, albo nie miałam na nic czasu, więc ta chęć odeszła w zapomnienie. Aż kiedyś przypadkiem natrafiłam w telewizji na ekranizację tej powieści i bardzo mi się spodobała. Dlatego też, odcięta od Internetu, znalazłam chwilę, aby sięgnąć po „Pachnidło”.
Książka nie jest gruba, więc szybko zeszło mi jej przeczytanie, tym bardziej, że jest bardzo wciągająca. I pomimo tego, że wiedziałam, co mniej więcej będzie się działo, to wiadomo nie od dziś, że z ekranizacjami różnie bywa i prawie nigdy nie są zgodne z książkowymi oryginałami. Tak też było w tym przypadku. Po pierwsze, w głowie utkwił mi obraz głównego bohatera jako ładnego chłopca o ślicznych ciemnych oczach, a tymczasem w oryginale jest on niezbyt urodziwym młodym mężczyzną, który na dodatek kuleje i ma garba. Po drugie, w filmie jak zwykle niektóre rzeczy pominięto, a niektóre dodano, ale nie sądzę, żeby to jakoś uwłaczało oryginałowi.
Co do samej książki, to bardzo mało w niej dialogów, ale opisy są bardzo ciekawe i rozbudowane, w szczególności opisy zapachów, które są głównym motywem powieści. Cała historia trzyma w napięciu, choć po obejrzeniu filmu już i tak wiadomo, jak się skończy. Niemniej przyjemnie się ją czyta, choć muszę przyznać, że czasem łapałam się na tym, że przy długich opisach zaczynałam myśleć o czymś innym i w ogóle nie wiedziałam, co czytam, a niektóre partie częściowo pomijałam, gdyż nie wnosiły według mnie nic szczególnego. Cóż, wolę, jak jest więcej akcji.
Jednak pomimo tego, książka „Pachnidło” jest zdecydowanie na plus, jeśli ktoś lubi zagadkowe historie i ciekawe postacie, jaką z pewnością jest Jan Baptysta Grenoille. Polecam :)

Monday, December 19, 2011

Recenzja - Suzanne Collins "W pierścieniu ognia" i "Kosogłos"




Druga część trylogii o przygodach Katniss Everdeen jest tak samo wciągająca, jak pierwsza. Nie brakuje tu intrygi, romansu i akcji oraz jak zawsze niespodziewanych zwrotów wydarzeń. Nie chcę się za bardzo rozpisywać, żeby nie zdradzać fabuły, ale czytając, co rusz mówiłam do siebie: „Co?!”, „O nie!”, itp. Katniss i Peeta ponownie wystawieni są na próbę, która kończy się dla nich… No właśnie: jak? :) Kto jest wrogiem, a kto przyjacielem? Komu można zaufać? No i w końcu: jakie są uczucia Katniss względem Peety i Gale’a? Tego dowiadujemy się w trzecim i ostatnim tomie serii. Katniss wreszcie dokonuje wyboru, ale po drodze czeka ją wiele niebezpieczeństw. Ginie mnóstwo osób (w tej kwestii pani Collins może sobie podać rękę z Rowling, aczkolwiek chyba i tak więcej osób zabiła przez trzy tomy, niż J.K. przez siedem :P). Oczywiście, jak to w takich książkach bywa, zginęły fajne postaci, które polubiłam, i którym zaczęło się życie układać. Jak zwykle trzeba wbić nóż w serce czytelnika i doprowadzić do łez. Tak czy inaczej, akcja jest brutalna, przeciwnicy bezwzględni, ale dużo się dzieje i to lubię. Aczkolwiek w pewnych momentach miałam wrażenie, że można by coś więcej opisać, ale to szczególiki takie. Jak zwykle przez końcówkę książki zarwałam pół nocy, ale warto było… Te zaskakujące zwroty akcji… Każdy rozdział praktycznie kończy się czymś, co powoduje, że mówisz do siebie „O kurwa, co?!” xD Albo po prostu musisz czytać dalej, żeby dowiedzieć się, o co chodzi. Cała seria na plus i to duży. Polecam :)

Thursday, December 1, 2011

Suzanne Collins "Igrzyska śmierci" - recenzja

O tej książce dowiedziałam się chyba parę miesięcy temu, niestety nie pamiętam skąd. Podejrzewam, że z deviantArta, napotykając jakiś fan art. Tak czy inaczej, zaintrygował mnie ten tytuł, bo zauważyłam, że jest popularny. Moje zaciekawienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy natknęłam się na spekulacje dotyczące ekranizacji. Fani do głównej roli Katniss Everdeen przypisywali Kayę Scodelario, jedną z aktorek, które lubię, dlatego zaczęłam grzebać jeszcze bardziej w fan artach i „Hunger Games” trafiły na moją listę książek do przeczytania. Ale miesiące mijały, a ja nie kwapiłam się jakoś, żeby zapytać o tę pozycję w bibliotece. Aż pewnego dnia na mym ukochanym facebooku zauważyłam, że moja koleżanka z grupy „lubi to” :D Ale i tak poszło to w zapomnienie, aż do niedawna, kiedy wreszcie znalazłam czas i chęci, żeby czytać. Tym oto sposobem wystarczyło zapytać Marię i książeczka trafiła w moje ręce i została przeczytana z zapartym tchem ^^ Co więcej: spodobała mi się. Bardzo.
Na początku musiałam przyzwyczaić się do stylu. Narratorką jest główna bohaterka, wyżej wspomniana Katniss Everdeen. Co więcej, używa czasu teraźniejszego, z czym zetknęłam się tylko kilka razy czytając tego typu książki. W pewnych momentach ma się wrażenie, że autorka pobieżnie opisuje niektóre rzeczy i muszę przyznać, że chwilami brakowało mi czegoś w opisywaniu przez nią uczuć i niektórych wydarzeń. Choć z drugiej strony męczące byłoby czytanie przydługich opisów rozpaczy, a i książka miałaby wtedy 500 stron.
Tematyka powieści jest dość brutalna i ciężka do ogarnięcia. Chodzi o Głodowe Igrzyska, rozgrywane co roku w państwie Panem, leżącym na terenie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Państwo podzielone jest na 12 dystryktów, a z każdego co roku wybierani są chłopak i dziewczyna w przedziale wiekowym 12-18, aby uczestniczyć w krwawym przedstawieniu emitowanym na cały kraj. Wygrywa ostatnia osoba, która przeżyje, to znaczy albo nie da się zabić, albo sama pozabija resztę. Oczywiście, kto dostaje się na arenę…?
Książka trzyma w napięciu i ma zaskakujące zwroty akcji. Pod koniec już nie mogłam się od niej oderwać, chcąc wiedzieć, jak się skończy, bo już nie wiedziałam, czego się spodziewać. Dialogi są przyjemne, bohaterowie ciekawi, Katniss trochę mnie denerwuje, ale ja mam zawsze tak z żeńskimi postaciami. Mamy także romans, ale nie jest to mdłe widowisko, które serwuje nam Stephenie Meyer w „Zmierzchu”. Treść ma jakieś proporcje, a wszystko skupia się raczej na akcji, a nie na rozmyślaniu „kocha mnie czy nie?”. Powieść ukazuje też okrucieństwo ludzi dzierżących władzę i bezradność ludzi biednych, podporządkowanych państwu. Jak w tej sytuacji poradzi sobie Katniss? Czy pozwoli, aby zrobiono z niej marionetkę, maszynę do zabijania pozbawioną skrupułów po to, aby przeżyć? Tego dowiecie się czytając „Igrzyska”, które gorąco polecam :)
Krótko i kolokwialnie mówiąc określam tę książkę jako „zajebistą” i wpisuję na listę moich ulubionych serii. Aktualnie czytam drugi tom, który jak na razie mnie nie rozczarował i jest równie dobry, pełen niespodzianek i trzymający w napięciu. Polecam, polecam! ^^

Sunday, November 13, 2011

Dwie recenzje :)

Dawno nic tu nie pisałam, ale to dlatego, że nic nie czytałam. Brak czasu, chęci, trudności ze skupieniem, problemy sercowe, itp… Przez jakiś czas miałam w domu „Sługę kości” Anne Rice, ale jakoś ciężko mi się zaczęło to czytać, choć z doświadczenia wiem, że przez powieści pani Rice najtrudniej zawsze mi przejść przez początek, jednak tym razem jakoś nie mogłam się przemóc. Poszłam więc oddać książkę, a w bibliotece moja uwagę przykuła wystawiona półka „Tydzień z horrorem”. Mój klimat :) Wzięłam dwie książki: „Marzenia sukuba” Richelle Mead oraz „Opętanego” Thomasa B. Allena.



„Marzenia sukuba” zachęciły mnie swoją okładką, tytułem oraz opisem z tyłu książki. Jako że sama opisuję sceny erotyczne, lubię je także czytać. A w tej książce jest ich kilka i muszę powiedzieć, że są dobre i odważne. Ale żeby nie było, że jestem jakaś zboczona, książka ta zawiera fantastyczne postaci ze świata demonów, a to jest klimat, który lubię. Bohaterowie są ciekawi, różnorodni, a tytułowa postać sukuba Georginy da się lubić (zwykle nie przepadam za żeńskimi postaciami). W powieści odnalazłam też kilka analogii do własnego życia, a to zawsze plus, kiedy czytelnik może identyfikować się z wydarzeniami. Jedyne, co mi się nie podobało, to scena kulminacyjna, która jak na moje oko miała zbyt szybki i powierzchowny przebieg. No i niestety, „Marzenia” są bodajże trzecią częścią serii o Georginie, co jednak nie wpływa na zrozumienie fabuły czy bohaterów. Książka na plus, więc wezmę się za pozostałe części, jak tylko je dorwę.
Z kolei „Opętany” Thomasa B. Allena przykuł moją uwagę swoim opisem i tematyką. Diabeł i egzorcyzmy to jeden z tematów, który mnie od dawna interesował. Film „Egzorcysta” z 1973r. jest jednym z moich ulubionych, który uważam za klasyk w tej tematyce, podobnie jak książka o tym samym tytule, na podstawie której został nakręcony (scenariusz napisał autor powieści). A „Opętany” jest inspiracją, która natchnęła Blatty’ego do napisania swojej fikcyjnej opowieści. Książka Allena opowiada prawdziwą historię chłopca opętanego przez szatana, jednak większość nazwisk tam zawartych jest zmieniona. Czytając „Opętanego” można zauważyć, że faktycznie był on pierwowzorem „Egzorcysty”. Wiele motywów jest bardzo podobnych, ale czym tu się dziwić, skoro każde opętanie ma podobne objawy. Jednak nie jest to typowa książka, w której jest akcja, dialogi, itp. Ja bym to raczej ujęła w ramach dokumentu. Autor opowiada nam historię spisaną dzięki notatkom egzorcystów i naocznych świadków wydarzeń. Kiedy próbuję to sobie wyobrazić, ciągle ciężko mi uwierzyć, że takie rzeczy mają miejsce w naszym świecie. I naprawdę trudno odróżnić to od choroby psychicznej. Czytasz to i zadajesz sobie pytanie, jakby to było być opętanym albo co byś zrobił, gdyby któregoś z Twoich bliskich to spotkało. Nie do ogarnięcia…

Tuesday, August 30, 2011

Andrzej Pilipiuk "Księżniczka" - recenzja




Drugi tom trylogii o kuzynkach Kruszewskich i ich przyjaciółce, wampirzycy Monice Stiepankovic. Moja recenzja będzie krótka, bo zdanie pokrywa się z tym, jakie miałam odnośnie pierwszej części. Trochę ciężko czytało mi się początek. Przeskoki z perspektywy jednego bohatera do drugiego były dość męczące. Skrupulatne opisy różnych procesów czy budowy przedmiotów mnie niezmiernie wymęczyły, jako że połowy i tak nie zrozumiałam. Ach ta technika :P Końcówka totalnie mnie rozbiła… Spodziewałam się krwawej jatki, jakiejś walki, ale oczywiście musiał być happy end, i to dość głupi. No bo jakoś mi nie pasowało [spoiler!!!] żeby łowcy wampirów nie dokończyli dzieła, tylko dlatego, że złapali nieszkodliwą wampirzycę…[koniec spoileru] Ale tak to jest, jak bohaterką jest Mary Sue :) Jedno mile mnie zaskoczyło. Romans. A raczej jego zaczątek (mam nadzieję, że się rozwinie!!!). Dlatego przeczytam ostatni tom, jako że te historyjki ogólnie nie są jakieś złe… Tylko trochę takie jakby pisane na zasadzie „a napiszę takie coś dla zabicia nudy, ku rozrywce czytelnika”. Nie sądzę, żeby Pilipiuk brał te książki na poważnie, ale to tylko moje zdanie ;p Respekt dla niego za doszukiwanie się szczegółowych informacji o tych wszystkich procesach…
Ogólnie bez szału, ale w sam raz na zabicie czasu.

Sunday, August 14, 2011

Stephen King "Ręka Mistrza" - recenzja



Stephen King, mój guru!
Co mnie zdziwiło, to tłumaczenie książki. To polskie pasuje, owszem, nie jest złe, ale według mnie zostawienie oryginału „Duma Key”, czyli nazwy wyspy, na której toczy się akcja, byłoby zupełnie w porządku. Ale jak tam wolą.
Literaturę Kinga kocham, a jego nazwisko jest wprost adekwatne do jego kunsztu. To prawdziwy król horroru (wystarczy spojrzeć na jego osiągnięcia, ilość ekranizacji, że nie wspomnę o ilości powieści i opowiadań). Tym razem również mnie nie zawiódł.
Książka jest gruba, a jej przeczytanie zajęło mi kilka dni. Niemniej nie dlatego, że nie była ciekawa, tylko dlatego, że nie wyrabiałam fizycznie ;) Narratorem, a zarazem głównym bohaterem powieści jest Edgar Freemantle, budowlaniec, który ulega wypadkowi, w wyniku którego traci prawą rękę. Na szczęście jest leworęczny, więc strata nie jest jeszcze taka zła ;p Edgar doznaje jednak także uszkodzenia mózgu i biodra (to pierwsze przysparza mu wiele, naprawdę wiele nieprzyjemności), ale z czasem dochodzi do siebie. Przeprowadza się na wyspę Duma Key, aby tam rozpocząć nowe życie. Jednak nie ma pojęcia, że Duma Key kryje pewne tajemnice…
Tyle z grubsza o fabule :) Jeśli chodzi o moje doznania i opinie, to powieść wciąga jak czarna dziura. Przez cały czas byłam ciekawa losów bohaterów, a King, ten wredny („ouuu, ten niedobry!”, jakby powiedziała lalka Reba) facet buduje napięcie w taki sposób, że nie idzie wytrzymać i trzeba czytać dalej. Z postaciami związałam się i drżałam o nie przez cały czas (niestety jedna z moich faworytek zginęła, choć już myślałam, że będzie dobrze, ach ten niedobry Stephen!). King powymyślał tyle wątków, tyle szczegółów, na dodatek opisał to w tak mistrzowski sposób, że nawet nie umiem tego wyrazić. Podziwiam tego faceta za wyobraźnię, naprawdę. Nawet jeśli coś wydawało mi się banalne, to sposób, w jaki zostało opisane rekompensował wszystko. Mogłabym piać peany na jego cześć i postawić mu ołtarzyk. Tyle z mojej strony. Dziękuję.

Friday, August 12, 2011

Anne Rice "Memnoch Diabeł" - recenzja


Muszę powiedzieć, że Kroniki Wampirów czytam bardzo chaotycznie, w ogóle bez chronologii (no dobrze, „Wywiad z wampirem” opuściłam z racji obejrzenia filmu, potem był „Wampir Lestat”, czyli w porządku, ale później to już wolna amerykanka, biorę to, co jest aktualnie w bibliotece ;p)
W „Memnochu Diable” mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, jak to było w przypadku poprzednich (nie jestem pewna, czy we wszystkich) dzieł Rice. Narratorem jest Lestat de Lioncourt, wampir, którego wprost uwielbiam! Aczkolwiek wplata on do swojej narracji opowieści przedstawione przez inne postaci, co daje nam obraz narracji w narracji, tzw. techniki chińskiego pudełka (ach, te zajęcia z literatury, Maria coś o tym wie ;p). Jak zwykle mamy w powieści całą masę długich wypowiedzi i dialogów przeplatanych opisami konkretnych miejsc, itp. Rice wpływa na wyobraźnię czytelnika, używając bardzo obrazowych opisów. Nie unika też drastycznych scen lub nawet kontrowersyjnych (chłeptanie przez Lestata krwi miesięcznej wprost z łona kobiety nie jest zbyt estetycznym doznaniem). Rice przedstawia swoją wizję nieba i piekła, Boga i Diabła, historię Stworzenia i konflikt pomiędzy dobrem a złem oraz drogę do zbawienia. Szczerze mówiąc, byłabym nawet w stanie przyjąć wizję przedstawioną w książce, jest dość spójna logicznie i nawet przedstawia Diabła w dobrym świetle, jako chcącego pomóc ludzkości, natomiast Boga jako szaleńca pozbawionego moralności, dumnego i pewnego siebie i swoich racji, trochę apodyktycznego. Z tego, co wyczytałam o Anne Rice, Kroniki Wampirze powstawały w okresie, kiedy pisarka odwróciła się od Boga, w jej powieściach bohaterowie często zadają pytania o Boga i diabła. W „Memnochu” Lestat poznaje ten boski i piekielny świat od podszewki, od samego zarania dziejów, z perspektywy samego władcy piekieł, który nie lubi być nazywany imionami wymyślonymi przez ludzkość. Główny bohater przeżywa coś, czego jeszcze nigdy nie doznał, co doprowadza go niejako do szaleństwa i zaprzestania wampirzych praktyk.
Jak zwykle nie zawiodłam się, powieść zdecydowanie jest ciekawsza niż późniejsza „Pandora”. Może to ze względu na głównego narratora, Lestata, którego kocham odkąd zobaczyłam pierwszy raz „Wywiad”, a potem przeczytałam „Wampira Lestata”. Jego arystokratyczny język bogaty w ozdobniki, emocjonalność, wybuchowość, to cechy, które czynią go nader interesującą postacią. I nawet jeśli Lestat jest krwiożerczym zabójcą czerpiącym przyjemność z wysysania krwi, zadufanym w sobie, przepełnionym samouwielbieniem dandysem, to bez słowa sprzeciwu poddałabym się jego woli i urokowi. :)